W poprzednich dwóch artykułach (z 14 lutego Strategia inwestycyjna czyli przełożenie teorii na praktykę oraz 21 lutego Strategia inwestycyjna dla inwestora o agresywnym profilu inwestycyjnym na przykładzie Pani Kowalskiej i Pana Kowalskiego zaprezentowaliśmy jak przełożyć informacje płynące z profilu inwestycyjnego na strategię inwestycyjną. Dziś robimy ‘krok w bok’.
Zamiast przejść do kolejnego kroku inwestycyjnego jakim jest przełożenie strategii inwestycyjnej na konkretny rekomendowany portfel inwestycyjny, skupimy się na wyjaśnieniu dlaczego preferujemy strategie oparte o docelową stopę zwrotu (z ang. target return) względem klasycznych strategii opartych na stopie odniesienia (z ang. benchmark). Otrzymaliśmy w tym temacie kilka pytań od naszych czytelników, więc nie chcielibyśmy pozostawić ich w niewiedzy.
Na wstępie pragniemy wyjaśnić, że w gruncie rzeczy to oba podejścia (target return i benchmarkowe) są oparte na stopie odniesienia. Jedyną różnicą jest tylko to, że w przypadku podejścia target return stopą odniesienia jest konkretna wartość liczbowa, a w przypadku podejścia benchmarkowego wybrany indeks akcji, obligacji czy inny lub mix kilku indeksów. W rezultacie, patrząc z perspektywy klienta usługi doradztwa (bo świadczymy usługę w jego najlepszym interesie przy okazji na tym zarabiając jako podmiot świadczący), podejście target return jest bardziej zrozumiałe. Klient wie czego powinien się spodziewać po współpracy z nami i w dosyć łatwy sposób może ocenić czy z tych deklaracji się wywiązujemy.
W podejściu benchmarkowym zły wybór stopy odniesienia nawet przy podejmowaniu trafnych decyzji inwestycyjnych w obrębie spektrum inwestycyjnego, które wyznacza nam wybrany benchmark może skutkować niezadowalającą dla klienta stopą zwrotu nieadekwatną do jego celów i ograniczeń inwestycyjnych. Powtórzymy raz jeszcze, że usługę świadczymy dla klienta (i on za nią płaci), więc stwierdzenie, że jest ona świadczona prawidłowo, bo „byliśmy lepsi od benchmarku”, a w rzeczywistości w horyzoncie inwestycyjnym benchmark stracił 20%, a my jedynie 10% nie do końca jest, naszym zdaniem, świadczeniem usługi w najlepszym interesie klienta.
Lata doświadczenia w sektorze usług finansowych nauczyły nas, ze klient oczekuje stopy zwrotu w ujęciu bezwzględnym, a nie lepszej od benchmarku. Próbą odpowiedzi na te oczekiwania na rodzimym rynku były tzw. fundusze absolutnej stopy zwrotu, które cechowały się dużą popularnością wśród klientów. Niestety duża ich rzesza nie do końca spełniła ich oczekiwania.
Oczywiście można rzec, że łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić i my się podpisujemy pod tym stwierdzeniem obiema rękami. Wspominaliśmy, że bardzo ważne obok zysku i ryzyka w naszym podejściu jest pojęcie horyzontu inwestycyjnego. Kluczem do sukcesu jest uwzględnienie tego elementu w strategię target return. Przekładając target return na język polski mówimy, że jest to docelowa stopa zwrotu w horyzoncie inwestycyjnym, a więc stopa zwrotu, której klient powinien spodziewać się przy założeniu, że będzie inwestował zgodnie ze strategią przez zalecany okres (czyli horyzont inwestycyjny).
Posługując się przykładem Pana Kowalskiego z zeszłego tygodnia, powinien on spodziewać się stopy zwrotu z inwestycji na poziomie 64% (8% rocznie pomnożone przez 8-letni horyzont inwestycyjny), przy czym w rocznych podokresach osiągane wyniki mogą odbiegać od średniorocznych deklarowanych 8%.
Dla nas pomocne jest także ustalenie dopuszczalnego maksymalnego obsunięcia kapitału (z ang. maximum drawdown), a więc informacji dla inwestora jakich krótkookresowych niezrealizowanych strat może się spodziewać z takiej inwestycji. Przypominamy, że nasz zeszłotygodniowy bohater nie powinien panikować nawet przy maksymalnym obsunięciu kapitału na poziomie 40% i rocznym obsunięciu kapitału w wysokości 15%. Zaopatrzony w taki zestaw informacji klient może w łatwy sposób ocenić czy zajmujemy się powierzonymi przez niego środkami w sposób w jaki to zadeklarowaliśmy w strategii inwestycyjnej. Podejście to jest doskonale widoczne na poniższym wykresie.