Zeszłotygodniowym wpisem Profil inwestycyjny – czy to aby na pewno zbędna formalność? zapoczątkowaliśmy serię artykułów na temat sposobu świadczenia usług inwestycyjnych w profesjonalny sposób.
Dziś kolejny etap – jak przełożyć informacje, które otrzymaliśmy w procesie określania profilu inwestycyjnego na konkretną strategię inwestycyjną. Zastrzegamy przy tym, że przechodząc bezpośrednio do kolejnego kroku inwestycyjnego, elementem pośrednim który pomijamy jest coś tak oczywistego jak zawarcie umowy o świadczenie określonych usług inwestycyjnych (przypominamy, że my skupiamy się głównie na usłudze doradztwa inwestycyjnego).
Dodatkowo aby szerzony przez nas „inwestycyjny kaganek oświaty” miał większą szansę „trafienia pod strzechy”, że zacytujemy naszego narodowego wieszcza, postanowiliśmy w tym i kolejnych wpisach stworzyć postać fikcyjnego klienta detalicznego, statystycznego Kowalskiego, chociaż akurat w dzisiejszym artykule będzie to statystyczna Pani Kowalska, korzystająca z fikcyjnej usługi doradztwa inwestycyjnego.
Nasza bohaterka jest już po ciekawym i edukującym (bo na każdym kroku procesu inwestycyjnego stosujemy wobec niej standardy z rynków rozwiniętych, a nie te z naszej lokalnej rzeczywistości) procesie określania profilu inwestycyjnego. Pani Kowalska wpisała się w przeważającą większość rodzimych inwestorów, którzy nie akceptują zbyt dużego poziomu ryzyka inwestycyjnego i boją się nawet krótkoterminowych, niewielkich niezrealizowanych strat. Chociaż musieliśmy ją wyprowadzić z błędu, że przy takim nastawieniu do ryzyka powinna oczekiwać w obecnych warunkach rynkowych stopy zwrotu z inwestycji na poziomie bliższym 2,5% w skali roku, a nie 8%, które jej z kolei wydawały się czymś naturalnym. Jak sama powiedziała –„Jeszcze nie tak dawno, mając na myśli rok 2008…dostawałam na lokacie bankowej gwarantowane 6%, a nawet w zeszłym roku miły, człowiek z instytucji o nazwie „family coś tam” namawiał mnie na kupno bardzo bezpiecznej obligacji z oprocentowaniem 8% w skali roku…”
Jednocześnie poinformowaliśmy Panią Kowalską, że horyzont inwestycyjny czyli okres, na który powinna powierzyć nam środki do usługi, powinien wynosić przynajmniej 2 lata.
Uzbrojeni w takie informacje przystąpiliśmy do ułożenia strategii inwestycyjnej dla naszej bohaterki, która zapewniłaby jej osiągniecie 2,5-procentowej stopy zwrotu w skali roku w 2-letnim horyzoncie inwestycyjnym (czyli w okresie 2 lat Pani Kowalska powinna zarobić 5%) tak aby ta 2-letnia droga nie była zbyt wyboista, czyli aby nie podnosić naszej bohaterce zbytnio ciśnienia, poprzez nawet chwilowe uszczuplenie zainwestowanych przez nią środków (i potencjalnych zysków).
Mniej wtajemniczonym czytelnikom wyjaśniamy, że strategia inwestycyjna definiuje sposób osiągnięcia wynikających z profilu inwestycyjnego celów inwestycyjnych przy uwzględnieniu ograniczeń, z których dla nas najważniejsze jest ograniczenie wynikające z horyzontu inwestycyjnego.
Strategia stanowi więc konkretyzację informacji wynikających z profilu. Konserwatywny profil inwestycyjny Pani Kowalskiej zdeterminował ułożenie strategii inwestycyjnej o dominującym udziale instrumentów uważanych za bezpieczne o dużej płynności (możliwości spieniężenia w dowolnej chwili), których udział w portfelu mógł wynosić nawet do 100% wartości powierzonych przez nią środków. My dodatkowo widzieliśmy możliwość dodania domieszki instrumentów alternatywnych oraz o ograniczonej płynności, przy czym możliwość ich spieniężenia nie może przekraczać 2-letniego horyzontu inwestycyjnego i których udział nie powinien przekraczać 10% wartości powierzonych środków.
Wiedząc, że nasza bohaterka chce po prostu zarobić owe 2,5%, strategia przybrała nazwę o bardzo tajemniczym brzmieniu target return, czyli docelowa stopa zwrotu w horyzoncie inwestycyjnym. Wyjaśniając w jednym zdaniu – obiecaliśmy naszej inwestorce, że zrobimy wszystko co w naszej mocy żeby zarobiła w ustalonym horyzoncie 2,5% w skali roku (oczywiście niczego jej nie gwarantując, bo tego ogólnie robić nie wolno). Jednocześnie zaproponowany produkt mix (wspomniane instrumenty bezpieczne i alternatywne) miały cechować się bardzo niskim ryzykiem. Ryzyko poniesienia jakiejkolwiek straty na tej inwestycji wynosić miało praktycznie 0% (przy założeniu, że żaden z emitentów rekomendowanych rozwiązań, nie będzie chciał nas oszukać, przekazując nam np. nieprawdziwe informacje stanowiące podstawę do przeprowadzanej przez nas analizy atrakcyjności inwestycyjnej). Wszak jak pokazał zeszły rok nawet spora rzesza inwestorów profesjonalnych „dała się nabrać” na inwestycję w pewną spółkę windykacyjną, która miała podobno bardzo świetlane perspektywy.
Oczywiście drogi czytelniku przytoczony przykład inwestora konserwatywnego jest tylko jedną z możliwości. Za tydzień przybliżymy przykład z drugiego końca ekstremum – inwestora o agresywnym profilu inwestycyjnym.